duńskie zapiski stanu niepoważnego

  

  Sporo już czasu minęło, od kiedy żółta walizka powróciła na swoje miejsce w garażu. Dopiero co wyjeżdżałam, a już zdążyłam zapomnieć kiedy to było. Wyjazd nie poszedł w niepamięć oczywiście, ale wydaje się być tak odległy!
Duńska przygoda była fantastyczna, mimo pogody która co 5 minut zmieniała zdanie (dość kobiece podejście;P) i momentami przypominała listopadowe dni. Ale wesoło było i ciekawie. Urokliwe Aarhus, rewelacyjne oceanarium Kattegatcentret w Grenaa, w którym to można było dotknąć towarzyskie i milusińskie płaszczki (!), muzeum szkła w Ebeltoft oraz tamtejsze stare miasto z kolorowymi domami i najmniejszym ratuszem, jaki kiedykolwiek widziałam oraz tętniące życiem średniowieczne Den Gamle By. Do tego statek królowej Małgorzaty w Sonderborgu i polski wieczór przegadany całkowicie po angielsku. Doktor Hause’owa zadomowiła się już na tej dalekiej północy, sądząc po jej blogowych relacjach, a i doktor G na trochę bliższej duńskiej północy także ma się dobrze;)
A z duńskich kulinarnych wspomnień warte są wzmianki śledzie po duńsku, do kupna których namówił mnie G. Gotowe śledzie w sosie curry. Ciekawe w smaku, tym bardziej dla śledziowej pożeraczki :)


  






                                                                       **********

Ten post powstawał już od dawna, ale nie mógł doczekać się opublikowania. Dziś, jako że cała moja wena do nauki poszła grać w ping-ponga, w głowie pracuje stado robotników z młotami pneumatycznymi, a powieki ważą po dwa kilogramy każda, stwierdziłam, że pożytku ze mnie już nie będzie, więc chociaż coś tu skrobnę, parę postrzępionych myśli.

Ostatni dzień na oddziale wewnętrznym na długo zapadnie mi w pamięć. Dziesięć tygodni mało zróżnicowanych przypadków medycznych, ale za to koda imponująca!:) Połowę pacjentów należałoby wysłać do oddziału zamkniętego, z pewnością zaoferowaliby im bardziej specjalistyczne leczenie w postaci diazepamu we wlewie ciągłym. Doktor Ewelina, doktor Ania i doktor Natalia były dziś skłonne nawet same pobrać parę leków, żeby to co się działo przełknąć na spokojnie, nikogo nie uśmiercając;) A zwłaszcza opieszałych do granic możliwości pracowników SORu, którzy mam wrażenie że znaleźli się tam przypadkiem. Bo w momencie gdy lekarze z dłuższym niż nasze doświadczeniem zawodowym rozpierzchli się w bliżej niewyjaśnionych okolicznościach, chorzy na oddziale zaczęli szaleć, ale i SOR nie dał o sobie zapomnieć. Telefon stał się naszym wrogiem;) Do tego cała horda firm farmaceutycznych przewijająca się przez dyżurkę i w efekcie nasz stół przypominał stoisko na tureckim bazarze! Taki dzień zdarza się rzadko!;) Dwóch pacjentów pragnących objawić swe bogate wyposażenie. Pacjent szukający dziecka w szufladzie i przemeblowujący salę chorych w poszukiwaniu tegoż dziecka za ścianą, gubiący śrubki (bo poszukiwał też dziecka w szafie którą rzekomo rozkręcił) czyli delirium w pełnej krasie. Pacjentka pragnąca udać się do fryzjera teraz zaraz, oraz pacjent transportujący zwłoki, który chwilowo ich nie transportował lecz zległ był u nas w pozycji podobnej do swoich klientów.. I pacjentka, która schudła lecz potem przytyła, je za dużo ale z drugiej strony nie dojada... czyli problem z cukrzycą LADA. A na deser moja hemoglobina, która gdzieś zwiała. I winda która znów się popsuła. Co najgorsze, to nie fikcja, to NZOZ:)

                                                                       **********

W ostatnich dniach umyłam okna. Ale czy dzięki temu widzę jaśniej? Nie sądzę.

                                                                       **********

Pogoda zwiastuje końcówkę letnich dni. Kilka dni temu poczułam jesień. To było pomiędzy objawem Murphy’ego a triadą Charcota. Wówczas przez otwarte okno, razem z wirującymi nasionkami Betula pendula, wpadł ten jesienny zapach, przefrunął przez pokój i uciekł drugim oknem, jakby bojąc się jeszcze zagościć na dobre. Sobotni wieczór, najcieplejszy z możliwych ostatnich wieczorów spędziłam w gronie znajomych, na wesołej imprezie i w pięknym otoczeniu. I usłyszałam to, co wielu z nas boi się wypowiedzieć na głos: „Jestem tu szczęśliwa”. Dlaczego tak rzadko potrafimy się do tego przyznać?




                                                                       **********

… i ogłaszam, że Zielona Kanapa chwilowo zawiesiła działalność kozetkowo-psycho-terapeutyczną;) Zielona Kanapa (w towarzystwie zielonej lub białej herbaty), jak i stół zarzucone są książkami i notatkami i panuje od-twórczy chaos. Ale przecież z chaosu wszystko powstało, więc mam nadzieję, że za kilka tygodni wróci wszystko do normalności.

Kulinarnie będzie następnym razem. Brakuje mi zdjęć i sił.

Ten post jest może trochę niepoważny i efemeryczny. Ale czy zawsze wszystko w życiu musi być poważne?! KLIK!

Komentarze

  1. Sliczne zdjecia! Kocham Danie, ale najlepiej znam w sumie okolice Kopenhagi. Niestety moj kolejny wyjazd odwleka sie straszliwie i pewnie zmaterializuje sie dopiero w przyszlym roku ;)

    Pozdrawiam Cie bardzo serdecznie! I dziekuje za wizyte i przemily komentarz :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty