List z Francji

 
Klucze, bilety, telefon, woda, kitel. Mam wszystko. Od czasu kiedy zatrzasnelysmy drzwi z dwiema parami kluczy w mieszkaniu (a trzecia w tym czasie dojezdzala do Lyonu), stalam sie bardziej uwazna... 
Biegne do metra. Porywam "Direct Matin" zeby byc au courant;) Wskakuje w moja linie nr12 aby na placu Concorde przesiasc sie na linie nr 1. I az na Bastylie:) Do szpitala Quinze-Vingts.
Albo wsiadam w linie nr 1 w strone przeciwna, w kierunku La Défense, aby w towarzystwie rekinow biznesu podazac do Neuilly-Sur-Seine. Na La Défense pracuje prawdziwy Paryz. W metrze slychac tylko klak  klak obcasow. Garnitury od Hugo Bossa czy kostiumy od Prady sa na porzadku dziennym. 
Czasem tez jade w okolice placu Lamartine. Jeszcze inna linia. Do XVI dzielnicy. Tam ciesze oczka architektonicznymi rozwiazaniami i ogolnym szykiem panujacym dookola.
Niby na krotko tu jestem, a czuje sie jakbym pracowala tu od dawna. Stopilam sie z paryzanami. Turysci pytaja mnie o droge.
Sportem narodowym Francuzow sa strajki. I mnie to dopadlo. Tzn jego skutki. Przeprawa przez miasto byla delikatnie mowiac utrudniona. Metro jezdzilo rzadziej, autobusy rowniez. "La France est en grève, quel bordel" (Francja strajkuje, co za balagan) - zdanie ktore powtarzaja wszyscy w szpitalu. Wracajac z pracy przez Place de la Bastille wchodze wprost w apogeum manifestacji. Wlasnie na tym placu, nomen omen, konczy sie pochod. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie widzialam pikniku na taka skale!!:) W metrze na przeciw mnie siada dziewczyna oklejona od stop do glowy haslami gloszacymi bunt wobec wszystkiego. Sarkozy by sie usmial;)
Jestem we Francji, tu jedzenie jest swiete. Niewazne co by sie dzialo, miedzy godzina 12:00 a 14:00 trzeba zjesc. Szybko sie do tego przyzwyczailam. Instynktownie o 12:00 moj osrodek glodu bolesnie domaga sie dowozu substratow. Wiec albo w domu, albo "chez nos petis amis chinois" (u naszych malych chinskich przyjaciol) albo w szpitalnej stolowce jem obiad. Koniecznie z deserem. 
Kolacja w domu przewaznie. Albo talerz kolorowych warzyw, albo nalesniki z lososiem i smietana, albo sushi, albo cassoulet, albo salata. Albo zjadam pol goracej bagietki, ktora kupuje w drodze do domu. 
A wieczorem ksiazki, kino, filmy na dvd, lub "un verre" gdzies na miescie. Jest cieplo, wieczory sa mile. 
I tak to walcze z ogolnie przyjetym "metro, boulot, dodo". Staram sie cos wcisnac pomiedzy:) 
Tymczasem wracam do mojej lektury...
Bon weekend à tous! :)


PS. Przepraszam za brak polskiej czcionki!

Komentarze

Popularne posty