come back, czyli...


...czyli mam nadzieję pisać regularniej. Może jesienne wieczory będą temu sprzyjać? Przyznam, że już wielokrotnie zabierałam się do napisania nowego postu, często na dyżurach, ale jak powszechnie wiadomo, w momencie gdy zaczyna się coś robić, to wówczas rozdzwaniają się telefony i pacjenci przybywają w liczbie wzrastającej do nieskończoności. A potem jest już tak późno i zmęczenie zamyka powieki, że jedyną słuszną decyzją jest ułożenie się w pozycji horyzontalnej. 
Ostatnie pół roku było intensywne. Dużo się w moim życiu pozmieniało. Jednak nie będę przelewać tego na ekran komputera, wspomnę tylko ciekawsze kulinarno-podróżnicze doświadczenia. Tak, bo doktor w kuchni w międzyczasie odbyła kilka bliższych i dalszych podróży. Zastanawiałam się od dawna co opisać, ale tyle się działo, że pewnie długo jeszcze będę dawkować Wam to, co mi się przypomni:)
A teraz w skrócie. 

Naleśniki ze szpinakiem pod beszamelową kołderką. Pycha. Znikały w oczach.

Kwiaty cukiny w naleśnikowym cieście, bez nadzienia lub z nadzieniem z mozzarelli, ricotty i żółtego sera. Powiew lata, dość częsty z racji klęski urodzaju w przydomowym ogródku. Cukinie rosły szybciej niż je pożeraliśmy;) Wszyscy koledzy z pracy zostali nimi obdarowani:D

Cukinia w postaci podsmażanej na oliwie z oliwek, z ziołami i czosnkiem jako dodatek do WSZYSTKIEGO:)

Tagliatelle ze szparagami i gorgonzolą. Obłędne, dla wielbicieli delikatnej ostrości sera.

Przy klęsce urodzaju dotyczącej ogórków gruntowych zrobiłam całkiem sporą ilość ogórków z curry w occie oraz ogórków z musztardą (wg przepisu niezastąpionej pod każdym względem Pani Ani- najlepszej duszy na naszym oddziale!!). Jeszcze nie wiem jak smakują, póki co "się przegryzają" na półce w garażu i na pewno ktoś z Was zostanie słoiczkiem obdarowany:D

Niezliczona ilość deseru truskawkowo-rabarbarowego wg przepisu Bei, przeze mnie nieco zmodyfikowanego, pojawiającego się w moim domu pod nazwą "Fanaberie Miśki" (Beo, przepraszam, jednak za każdym razem podkreślam że to nie ja jestem autorką przepisu! :) ) o ten deser zabijają się wszyscy!

Całe mnóstwo blach placków z rabarbarem i śliwkami. Rabarbar do tej pory jest w szczycie formy w wojtusiowo-zosinym ogródku, do którego cichcem zakradam się;)

Zupa z dyni, co prawda autorstwa mej Mateczki, jednak nie ma ona sobie równych. Najlepsza!

I brownies, jedyne w swoim rodzaju, najlepsze tylko wtedy gdy robione we dwójkę! Wg przepisu Emmy, banalnie proste. Chłopcy na oddziale oddali za nie dusze i co tylko bym jeszcze zażądała. W dniu moich imienin oznajmili, że się nie wymigam i że bez brownies nie mam się pokazywać:)

Wizyta w krakowskim "Wierzynku" i to co podano: 

Terrina z owczego sera „Bundz” na wachlarzu z marynowanego jabłka z orzechowym vinaigrette jako przystawka;
Krem z podgrzybków i maślaków z płatkami wędzonej kaczki;
Pierś z gęsi w sosie naturalnym z kluseczkami śliwkowo-jabłkowymi i czerwoną kapustą jako danie główne;
A do tego boskie w smaku czerwone wino Chateau d’Armailhac Rothschild ‘02/06 A.C. Pauillac, 5eme Grand Cru Classe by B.Ph. de Rothschild.
Zanim jednak oddaliśmy się uczcie, odwiedziliśmy Teatr Bagatela i jego szalony spektakl pt: "Szalone nożyczki". Jednak prawdziwa duchowa uczta to wizyta w Piwnicy pod Baranami i jej "Kabaret Piwnicy pod Baranami". Muszę przyznać, że wrażenie robi piorunujące. Ambiance jedyny w swoim rodzaju a utwory muzyczne miażdżące. Posłuchajcie TU.
Uczta w żydowskiej restauracji "Ariel" gdzie pascha powaliła nas na kolana. I kawa z kremówką u Wenzla.



Była też Dania i pyszne pizze Tusi:) oraz Jej makaron ze świeżym szpinakiem, którego można było jeść, jeść i jeść...:) Tematem przewodnim wyjazdu był kabaret Paranienormalni oraz Maciek Stuhr pod każdą postacią;) czy to w wietnamskim barze czy też w rozmowie telefonicznej;) 


A potem był wyczekany, wytęskniony urlop. Była znów Francja, ale tym razem jej nowe regiony- Alzacja, Prowansja i Lazurowe Wybrzeże. Kilka tysięcy zdjęć, do których chce się ciągle powracać. Do tego słońca, beztroski i lazurowego morza. Było też Monaco, "Włochy w 24h" i "Austria w 24h", w której się zakochałam bezgranicznie. Było coś magicznego w nocowaniu u stóp Alp w Villach. Nawet nie wiem o czym pisać, tak dużo przygód:) W zamian za to kilka zdjęć, to tylko ułamek.




A na zakończenie wisienka na torcie. Urlop trzeba było zakończyć godnie, zatem Wiedeń powitał nas kawą i tortem Saher. Najpyszniejszy jaki jadłam, a niewiele jest tortów które mi smakują. Wiedeń stanął jednak na wysokości zadania. 
Bo to miasto ma po prostu klasę.


Komentarze

  1. Witaj po przerwie! :) Widze, ze wrazen nie brakowalo, a to najwazniejsze :) Trasa urlopowa brzmi wyjatkowo zachecajaco, domyslam sie, ze wrazen moc! Ale i 'wierzynkowe' menu przypadlo mi do gustu, zaczynam tesknic za Krakowem...

    Mam nadzieje, ze bedziesz sie teraz troszke czesciej pojawiac? ;)

    Pozdrawiam serdecznie!

    PS. Nie mam nic przeciwko nowej nazwie deseru - wszak najwazniejsze, ze znalazl kolejnych wielbicieli ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. miodzio lawendowe prosto z Prowansji:))

    Beo, dziękuję za "rozgrzeszenie"!;) ja również mam nadzieję, że będę tu bywać częściej, pomysłów mi nie brakuje, ale ta doba bywa za krótka!
    A Kraków cudny jest, dopiero go odkrywałam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty