Akcja-reaktywacja

Może czas najwyższy reaktywować tego bloga? Patrząc po statystykach, nadal zagląda tu ponad 200 osób miesięcznie (!) mimo że ostatni wpis popełniłam 6 lat temu! Młodsze dziecko - "Doktor w życiu" - nie ma takiej imponującej widowni ;) choć przyznam, że jest mi obecnie bliższy z racji bardziej uniwersalnego podejścia do tematu - Życia :) Przeglądając jednak ostatnio archiwalne posty "Doktora w kuchni" poczułam tęsknotę. Nie do końca wiem, czy to tęsknota za tym blogiem, czy raczej za latami, w których był on tworzony (to były chyba najlepsze lata!), natomiast jedno jest pewne - w głowie zrodziła się myśl aby spróbować go reaktywować. Różnie w Życiu takie reaktywacje wychodzą, ale co szkodzi spróbować?! 
To jak, będziecie zaglądać?  :)

Nie wiem, na ile czas pozwoli na kulinarne tworzenie z opowieściami w tle i zdjęciami, które wbrew pozorom są bardzo czasochłonne. Ale spróbuję! :) Ostatecznie, zdjęcie wieśmaka ze stacji benzynowej jako główne danie obiadowe też będziecie musieli przeżyć ;) (Ok, to był żart poniżej pasa :D) 

Gwoli ścisłości, właśnie wyciągnęłam z pieca brownie, baaaardzo dobre i super zakalcowate, na stole resztka sernika, który pewnie za chwilę zniknie w jednej z domowych gąb :) 
Brownie wg tego samego przepisu od lat, niezmiennie pyszne i ultra czekoladowe. A sernik? Sernik pure nature, bez mąki, jedynym "przewinieniem" jest w nim paczuszka budyniu. Sernik akurat zrobiła moja Mama tym razem wg przepisu Pani Szamanki ;) I w sumie to chylę czoła przed tym sernikiem, bo przypomina mi się jak z Martą którejś Wielkanocy sto lat temu uparłyśmy się, że zrobimy sernik nowojorski chyba... Z idealnie jasną górą niezmąconą żadnym brązowym punkcikiem. Raczej nam nie wyszło, pomijając już ten drobny fakt, że sernik po 5 godzinach pieczenia był nadal płynnej konsystencji, kąpiel parowa która miała mu towarzyszyć wesoło bulgotała, a ilość folii aluminiowej zużyta na te eksperymenty na pewno nas przybliżyła do Alzheimera.. Ja już nigdy więcej nie podjęłam wyzwania upieczenia idealnego sernika, natomiast mojej Mamie wyszedł on tak po prostu! :) I robi się go błyskawicznie, jak tylko zdobędę od Niej przepis to go tu udostępnię :) 


Natomiast uraczę Was jeszcze dziś trzema innymi zdjęciami. Jedno z nich przedstawia przepyszną sałatkę, którą delektowałam się kilka godzin po zdaniu tydzień temu egzaminu specjalizacyjnego :) Shrimp salad to kompozycja sałat z krewetkami, ananasem, papryką, sosem guacamole, świeżą kolendrą, orzechami nerkowca, z sosem Teriyaki i prażonym sezamem. Niebo w gębie a do tego jeszcze Prosecco :)


Drugie zdjęcie to zdjęcie spaghetti sepia z krewetkami, na ostro. Małż zaprosił Małż-onę po egzaminie na obiad, a gdy Małż-ona widzi w menu czarny makaron i krewetki to już niczego innego nie widzi ;)


Ostatnie zdjęcie to zdjęcie... kotleta. Małż zdecydował, że zabierze mnie na tegoż kotleta, jeśli zdam egzamin (!) w związku z czym moja motywacja do nauki, jak pewnie się domyślacie, wzrosła gwałtownie :D  Summa summarum, wskutek różnych okoliczności przyrody, majówki i faz księżyca to ostatecznie ja zabrałam całą familię na kotleta. Którego z całym sercem polecam. Warto zdać egzamin, by go zjeść. Choć i bez egzaminu pewnie można również ;)

Na razie z tym Was zostawiam. Do następnego postu! Myślę, że szybciej niż za 6 lat! :D

ps. zdjęcia są dziś bez większej obróbki i proszę nie komentować ich jakości ;)



Komentarze

Popularne posty