rabarbarowo


Ktoś ostatnio mówił, że jest głodny;) Idąc za ciosem zabrałam się do prac domowych. Dzisiejsza sobota naprawdę prosiła się o rozciągnięcie doby, bo miałam tyyyle pomysłów a czas kurczył się nieubłaganie.
Dzień rozpoczęłam od.. wyspania się:) Nareszcie:) Szybkie śniadanie i już mnie nie było. Od kilku dni prześladował mnie rabarbar! Trzeba było go zdobyć. Poza tym wypadało w końcu zainaugurować sezon zakupów na rynku, więc z tym większą ochotą wyruszyłam z domu.
Już kiedyś wspominałam, że kupowanie wszelakich plonów Matki Ziemi należy do moich małych radości weekendowych. Małe targowiska mają w sobie dużo uroku. Zdecydowanie wolę takie zakupy niż te supermarketowe.
Znalazłam rabarbar. Nie było to trudne, ponieważ jego łodygi wprost zaczepiały o moją kwiecistą spódnicę z każdego stoiska;) Zatraciłam się w kalarepie, ogórkach świeżych, kruchej sałacie, szparagach. I w pomidorach – wreszcie naszych, wreszcie pachnących pomidorami i wreszcie kuszących nieziemsko swoją czerwonością!
Objuczona niczym tragarz portowy pojechałam jeszcze poszukać jakiegoś komunijnego prezentu dla małej komunistki;) Do tego kwiatek i mogłam wrócić do domu. Ale na krótko, bo już za chwilę wybrałam się na szybką wyprawę rowerową, taką, która porządnie męczy:) Super uczucie! Z jeszcze większą radością wskoczyłam pod prysznic, zjadłam obiad złożony między innymi z moich ukochanych zielonych szparagów i… znów pędziłam. Tym razem na wernisaż zdjęć z wyprawy śladami Inków w muzeum Arkadego Fiedlera. Cudne kolorowe zdjęcia, pełne zagadek sprzed tysięcy lat. A to wszystko przy dźwiękach gongów i mis. I przy małym poczęstunku:)
Nie byłabym sobą gdybym nie umyła jeszcze dwóch samochodów, nie zrobiła prania, nie upiekła chleba i nie uszykowała sałatki francusko-greckiej, czyli w odmianie mojej własnej;) No i oczywiście musiałam wykorzystać rabarbar. Powstało zatem ciasto. A to wszystko przy kieliszku czerwonego wina, dla jeszcze lepszego humoru;)

Z mniej przyjemnych momentów: mam rozbite kolano oraz uśmierciłam gołębia, który dostał się wprost pod koła mojego samochodu:(
Ciasto rabarbarowe było więc lekiem na całe zło:) Właściwie nie do końca jest to ciasto, lecz crumble rabarbarowy. Przepis zaczerpnęłam z bloga Bea w Kuchni, gdzie zawsze znajduję rewelacyjne przepisy i nowe smaki. TUTAJ znajdziecie szczegóły przyrządzania tego pysznego deseru. Nie jest on za słodki, idealnie pasuje na zakończenie wiosennego obiadu lub na zakończenie dnia, do jakiegoś przyjemnego filmu:) Albo na deser tuż przed wyjazdem. Na przykład przed wyjazdem do Paryża. Oby tylko jakiś Eyjafjallajokull nie pokrzyżował mi szyków!



















Komentarze

  1. nati Ty jesteś terminator, nie do wykończenia!
    ja nie wiem, na czym Ty działasz, ale duracelle wymiękają przy Tobie.
    aha, domagam się ciasta z rabarbarem jak wrócisz, zapewniam oprawę filmowo-drinkową:D

    OdpowiedzUsuń
  2. zawstydziłam Turbodymomena, po prostu....;P

    ciacho masz jak w banku, o ile jeszcze będzie rabarbar. i załatw mi kilka kilogramów szparagów, nie wiem, zamroź, zakonserwuj, NO ZRÓB COŚ;P bo czuję, że ich już nie będzie jak wrócę, a tego doktor Natalia nie przeżyje:)) a jak wiemy skądinąd, "umarty Prezes bezsensu" czy jakoś tak to szło;)

    może w końcu uda się z tą margaritą truskawkową:D

    OdpowiedzUsuń
  3. aha, i chciałam Ci donieść, że ja dziś paznokcie malowałam w samochodzie... za kierownicą;P ale już po zaparkowaniu, przecież ja rozsądna jestem...:D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty